Dzisiaj będą zdjęcia, bo gdziekolwiek jestem, lubię mieć z sobą aparat. Czas na krótkie podsumowanie mojego dotychczasowego pstrykania.
Miałam napisać, że styl moich zdjęć zmieniał się z czasem, ale jednak wolę określenie, że to ja się zmieniałam 🙂 Tak jak zmieniały się moje rysunki, tak i zmieniały się zdjęcia. Na początku moim narzędziem był telefon i jeśli mam mówić o zdjęciach, które robiłam z własnego widzimisię, a nie z potrzeby zarchiwizowania jakiegoś wydarzenia, to z reguły przedstawiały one obiekty bądź mnie samą.
Nawet jeśli miałam ochotę fotografować ludzi, to byłam na to zbyt nieśmiała.
Z resztą ja wiedziałam najlepiej jak się zachować przed aparatem, a mianowicie udawać że go nie ma a ja śmieję się w niebo głosy podczas gdy ktoś zaskoczył mnie fotką, bądź że jestem zjawiskowa i mam wszystko w nosie, oczywiście nie patrząc w obiektyw. W tamtym okresie moim oczkiem w głowie pod względem fotografii była ONA ❤ Teraz już zupełnie pro, ale zaczynałam ją śledzić krótko po tym jak otworzyła photobloga i wtedy też mi imponowała. Jest niesamowita. A to moje z temtego czasu:
Na prawdę, teraz gdy widzę zdjęcie spontanicznie roześmianej osoby która ewidentnie sama je robiła to od razu mam ten obraz przed oczami: siedzi na łóżku z aparatem, mama woła na obiad, ona odpowiada ze złością “no już!”, po czym rozdziawia japę w bezgłośnym śmiechu i SZAST włosami! *pstryk* SZAST w drugą stronę *pstryk*, wchodzi nagle mama, “co Ty robisz tak długo?”. Wszystko fruwa w powietrzu z tej paniki by zdążyć usiąść w normalnej pozycji i nie wyglądać jak debil – “nic”. Mówię jak jest.
Wracając do wątku, zdjęcie w żadnym wypadku nie miało być “normalne”, czyli np. dwie osoby uśmiechające się do obiektywu. Miało być szalone albo melancholijne. Myślę że nie zaskoczę nikogo tym, że wszędobylskie były rogi z palców dokładane znajomym, wytknięte języki, pseudo-akrobatyczne pozycje czy gesty…różnego rodzaju. Uwaga – mam nawet folder który stworzyłam lata temu pt “NIETYKALNE”, a w środku całą masę zdjęć, których nikt nigdy nie miał ujrzeć oprócz mnie 😀
Bardzo mi się zawsze podobały zdjęcia w dużym przybliżeniu i koniecznie bez flesza. W ogóle uwielbiam oglądać ładne zdjęcia 🙂 Uspokaja mnie to. Nie mogę też pominąć faktu, że… jestem psychofanką filtrów wykrzywiających twarz!!! ❤❤❤ Jest to swojego rodzaju przekleństwo, bo spotykam niewiele osób, które potrafią śmiać się bez ustanku z czyjejś wykrzywionej gęby. Na szczęście mogę polegać na mojej rodzinie w tej kwestii.
Później zakupiłam Nikona D3100 i zaczęło się moje wymarzone zoomy. Zoom na wszystko. Wszystko. Mam wrażenie, że takich zdjęć jest wszędzie na pęczki i robienie ich jest dość łatwe.
W między czasie poznałam fotografa, który robi przepiękne portrety i niepozowane zdjęcia ludziom. To było coś co lubię i do tej pory uważam, że nie ma nic piękniejszego od uchwycenia emocji na twarzy osoby, która się tego nie spodziewa. Ów kolega pożyczył mi nawet swój kozacki aparat na kilka dni.
Moje archiwum jest przeogromne i muszę się bardzo mocno hamować, by tam nie utonąć na kilka godzin 😉
Z perspektywy czasu zabawne mi się wydaje, że nigdy nie byłam zadowolona z tego jak wychodziłam na zdjęciach, a tak na prawdę nawet nie próbowałam. Postawa, cyc do przodu, uśmiech i parę trików i jest git 😉 Miałam farta, że przyszło mi pozować do kilku sesji i byłam instruowana co robić. Poza tym mój chłopak na każdym zdjęciu ma zęby na wierzchu i wygląda wesoło i pozytywnie więc wzięłam z niego przykład.
Natrudniejszą rzeczą dla mnie jest opanowanie przemożnej ochoty na…zooma. Zawsze. Ile można robić zdjęć z zoomem na pory na nosie podczas gdy w tle dzieje się świat 😃 Właśnie po kilku sesjach na pory na nosie zorientowałam się, że niestety nie widać scenerii w jakiej rzecz się działa.
Teraz to już jestem trochę jak Chińczyk bo praktycznie nie przestaję dzierżyć smartfona gdy jestem w nowym miejscu.
A wy wolicie robić zdjęcia czy być przed obiektywem? Aparat czy smartfon? 🙂
Wszystkie zdjęcia użyte we wpisie są zdjęciami mojego autorstwa.